Pewnego pięknego dnia na początku kwietnia przechadzałam się prawie już wyremontowanym Świętym Marcinem… Dostając oczopląsu od dziwnie ułożonego wzoru chodnika… 😉 raz po raz rozglądałam się na boki. W pewnym momencie w ładnie oklejonej witrynie pomiędzy bankiem Santander, a Millenium zobaczyłam, że w tym miejscu powstaje azjatycka restauracja o bardzo fajnej wpasowującej się nazwie BANKCOOK.
Z wielką ciekawością czekałam na jej otwarcie, aż w końcu w social mediach pojawiła się informacja, że to się stanie 16 maja. Oczywiście tego dnia się wybrałam, bowiem kuchnia azjatycka to jedna z moich ulubionych, a miejsce zapowiadało się imponująco.
Oprócz oryginalnej nazwy BANKCOOK, spodobało mi się wnętrze. Duża powierzchnia, z jednej strony część sali na podwyższeniu, z drugiej jeden długi biały „marmurowy” stół, oraz efektowny bar – podświetlony zmieniającym się kolorami światłem, a na środku trzy boksy z kanapami i stolikami. Naprawdę ładnie urządzone.
Spodobało mi się jeszcze jedno – możliwość zerknięcia na kuchnię przez jedną z odkrytych „ścian” – wydawkę, w której działają sami rdzenni kucharze. No to wtedy pomyślałam sobie, wow! Będzie smakowy ogień-dym 😉 Czym prędzej wzięłam się za przegląd menu, które jest dosyć obszerne, bowiem opiewa na około 50 pozycji. Zdziwiło mnie, że tylko jedno danie: zupa rybna „Tom Yum Pla” jest z oznaczeniem „trzech papryczek” (w skali od 1 do 3). Jako miłośniczka pikantnego jedzenia zawsze zwracam na to uwagę i wyszukuję najostrzejsze pozycje. Oczywiście, tak – wiem, że jak chce się by danie było przygotowane na bardziej pikantnie, to wystarczy o to po porostu poprosić.
Na papierowej podkładce pod talerz są propozycje deserów, zestawów dla 2-3 osób, „barman poleca” i opis „podstaw” tajskiej kuchni – jest wyjaśnione co to jest pasta curry, kolendra, chili, bazylia, tamaryndowiec i galangal.
Mój wbór z menu
Zamówiłam dwie przystawki i jedno danie główne. Na deser chciałam moje ulubione „mango sticky rice” które w karcie widnieje jako „khao maw mamuang” – kleisty ryż gotowany na parze podany ze świeżym mango i mlekiem kokosowym, ale poinformowano mnie, że tego dnia dostarczone mango było nie za dobrej jakości, dlatego zdecydowali się go nie przygotować – szanuję.
Z przystawek na ciepło zamówiłam:
„PLA MEUK YANG”
(uwaga: jest rozbieżność pomiędzy opisem tego dania w menu drukowanym dostępnym w restauracji, a tym dostępnym w sieci – zauważyłam po wyjściu z restauracji )
Trochę byłam zaskoczona jak przyniesiono mi macki, myślałam, że dostanę grillowane kalmary jak zazwyczaj dostaję, czyli część tuby, a to były macki. No ok… ważne, że mi smakowało i nie było gumowate 😉
A więc – pyszna przystawka, w której totalnie zachwycił mnie sos. Był zarazem pikantny, słony, kwaśny (m.in. z posiekaną kolendrą, chilli, sosem rybnym). Dawno nie spotkałam tak pysznie wyważonej kombinacji smaków w azjatyckim sosie – nie zostawiłam ani kropelki 😉 Całość była podana z odrobiną smacznym kimchi.
Z sałatek:
„NEUA NAM TOK”
(uwaga: jest lekka rozbieżność pomiędzy opisem tego dania w menu drukowanym dostępnym w restauracji, a tym dostępnym w sieci – zauważyłam po wyjściu z restauracji)
Zdziwił mnie opis… zastanawiałam się czy skapnie mi się polędwica czy antrykot… mimo takiej samej ceny dania… Kelner uprzednio dopytując „kuchnię” potwierdził, że to jednak polędwica…
Plasterki różowej polędwicy, która mogłaby być trochę bardziej delikatniejsza, krucha… Hm… Trafiły mi się dwa dosyć żylaste kawałki… Zdarza się… Plus za chrupiący pod zębem dodatek – prażony młotkowany ryż którym oprószono mięso. Takie coś innego. Smak na tak.
Dania z grilla:
„PET KROB – kaczka z chrupiącą skórką z sosem śliwkowym, warzywa, tajska surówka, ryż jaśminowy”
Uwielbiam kaczkę i oczywiście zjadłam wszystko, ale nie obraziłabym się jakby była bardziej soczysta i miała bardziej chrupiącą skórkę. Co do surówki, miałam tutaj lekki problem… wg mnie jakby jej nie było… Taką samą „dekorację” miałam w przystawce z wołowiną… Sprawdziłam dodatki w menu i „surówka tajska” widnieje za 6 zł. Jeżeli to co jest przy kaczce nią jest, ok…, to może jest to jakaś skromna autorska wersja tajskiej surówki? No ok, ale moim zdaniem powinna być chociaż potraktowana jakimś dressingiem, octem… no czymkolwiek… a nie same suche julienne „nitki” z warzyw. Sos śliwkowy jak dla mnie za słodki, dobrze jakby był z lekka przełamany kwasowością. Ryż ok 😉
Podsumowując…
…jedno danie na tak, dwa pozostałe takie sobie… Spodziewałam się azjatyckiego uniesienia, ale niestety trochę się zawiodłam… To był pierwszy dzień otwarcia – ok, biorę na to poprawkę, może trzeba dać więcej czasu… na dopracowanie…
Miejsce z mega potencjałem, mam nadzieję, że po drugiej wizycie zmienię zadnie.
Na koniec wzmianka à propos obsługi – pan kelner bardzo miły. Pozdrawiam.
EDIT: po opublikowaniu posta odezwała się do mnie restauracja, menu już jest przedrukowane i nie powinno być niejasności.